Poniższy artykuł opracowano w oparciu o stan prawny obowiązujący w momencie powstania tego artykułu.
Redakcja nie gwarantuje aktualności tekstu w okresie późniejszym, jak również nie ponosi odpowiedzialności za ew. stosowanie się do zawartych w nim zaleceń.
Deszcz ze śniegiem za oknem zawsze powoduje napływ
nostalgicznego nastroju i skłania do wspomnień. Dlatego też na
fali reminiscencji z lat młodości, gdy razem ze znajomym
pracowaliśmy ręka w ręka jako pomocnicy murarza gdzieś na
podwarszawskiej wsi, rozpoczęliśmy dyskusję na temat, wydawałoby
się, scholastyczny. Czy lepiej jest prowadzić prace ziemne latem
czy też zimą. Odpowiedź nie okazała się taka jednoznaczna, gdyż
prócz kryterium „łatwiej” i „szybciej” pojawiło się też słowo
„bezpieczniej”.
Powszechnie uważa się, że porą letnią ziemia bywa bardziej
sucha, łatwiejsza do odspajania, lżejsza. Nie trzeba walczyć z
zawartą w niej wilgocią, nie trzeba pokonywać zmarzliny. Ma
jednak też niezbyt przyjemną skłonność do łatwiejszego
osypywania się – rzecz jasna pod warunkiem, że wiosna i lato
charakteryzują się normalnymi tendencjami właściwymi dla naszej
strefy klimatycznej i nie powodują nadmiernej aktywności cieków
wodnych. Dobrze jest więc, gdy konieczna przy pracach ziemnych
dokumentacja projektowa robót, oprócz rzeczy koniecznych
wymaganych przepisami, uwzględnia także możliwe warunki
pogodowe.
Przypomniał nam się od razu pewien ciekawy przypadek. Ogromna
hałda ziemi, jakich wiele w okolicach budowy autostrad, taki
„magazyn” ziemi wybranej w miejscach, gdzie jej za dużo,
oczekujący na przewiezienie go tam, gdzie należało częściowo
podnieść poziom drogi. Czas pozwolił ziemi w jakimś stopniu się
uleżeć, porosła nawet miejscami trawą i mniejszymi roślinami.
Operator koparki oczekując na następny kipper, który miał
wywieźć ziemię, wyszedł z kabiny i zrobił sobie małą przerwę na
papieroska. Jak wynikało z opisu sytuacji przez innego
pracownika, który widział zdarzenie z pewnej odległości,
operator spokojnie oceniał wykonaną przez siebie równą ścianę
przyglądając się lekkim nawisom utrzymywanym przez system
korzeniowy roślin. Spokój całej sytuacji został zburzony w
momencie osunięcia się ziemi na niewielkim odcinku. Od razu
ruszyła akcja ratownicza, jednak ziemia ciężką jest i przeciw
jej masie człowiek niewiele może. Pchnięty na maszynę operator
nieszczęśliwie uderzył się w głowę umierając na miejscu, chociaż
kolegom udało się go bardzo szybko odkopać. Sucha ziemia, lekkie
nawisy powodujące zmianę rozkładu sił na skarpie i człowiek w
niewłaściwym czasie i niewłaściwym miejscu. Ofiara zapomniała,
że przepis zakazujący przebywania osób pomiędzy ścianą wykopu a
koparką, nawet w czasie postoju maszyny nie jest jedynie głupią
normą mającą utrudnić życie pracownikom, a wynikającym z
doświadczenia życiowego zabezpieczeniem ich życia i zdrowia.
W wyżej wymienionym przypadku zawiniła sama ofiara. Gorzej
jednak odbieramy te sytuacje, w których ktoś ulega wypadkowi na
skutek zaniedbania osób trzecich. Piękna późna wiosna, sucha i
słoneczna, idealna pora na wznoszenie nowego budynku na osiedlu.
Głęboki, około 5-metrowy wykop pod fundamenty i podziemne garaże
praktycznie nie miał miejsc, w których skarpa byłaby w
jakikolwiek sposób obciążona, grunt niezbyt spoisty, ale
pochylenie ścian skarpy winno gwarantować bezpieczeństwo. Wiosna
ma jednak swoje prawa, a projekt niestety nie uwzględniał
wykonania spadków umożliwiających bezproblemowy odpływ wód
opadowych w kierunku od wykopu. Po burzy, jak się okazało
później, nikt też nie sprawdził, czy woda deszczowa mogła
naruszyć ściany skarpy. W tych warunkach na spodzie wykopu kilku
pracowników poprawiało szalowanie na ławach podpierających słupy
przyszłego garażu. Zapowiadał się deszcz i chcieli zdążyć
jeszcze przed nim, bo „grucha” była już zamówiona. Niestety
wiosenne ulewy potrafią być szczególnie gwałtowne i obfite.
Pewnie pracujący w wykopie pracownicy także o tym wiedzieli,
jednak zbagatelizowali zagrożenie. Wystarczyło 10 minut
gwałtownej ulewy, by woda wypłukała bruzdy w skarpie wlewając
się do wnętrza wykopu razem z ziemią i piaskiem tworząc
miejscami ciężką do przebrnięcia masę błota. Strugi wody
ograniczające widoczność oraz szalunki i zbrojenia na dole w
pewnym zauważalnym stopniu opóźniały dodatkowo ucieczkę.
Wspinaczka po ustawionych drabinach nie była może bardzo ciężka,
jednak prowizoryczne zejścia do komunikacji stały się mocno
śliskie – zresztą trudno mówić o zejściach, były to wydeptane w
skarpie mniej pochyłe rynny. Większość pracowników nawołując się
wzajemnie starała się dotrzeć na środek wykopu, tam gdzie
znajdowała się wyschnięta betonowa powierzchnia, niektórym
jednak widocznie nie starczyło zimnej krwi, bowiem za wszelką
cenę chcieli wspiąć się na ściany wykopu. Jeden z nich w
szczególnie nieszczęśliwym miejscu uciekając prowizorycznym
zejściem do wykopu został przez niewielkie osuwisko przewrócony
i następnie zasypany, a właściwie zalany ziemią, wodą i błotem.
Późniejsza analiza zdarzenia przez zespół powypadkowy wykazała,
że brak było stosownego odwodnienia wykopu, brak nadzoru nad
stanem skarp, w których po kliku burzach pojawiły się wypłukane
bruzdy naruszające ich stabilność, brak było również
odpowiednich zejść do wykopu, co przy osuwającej się ziemi i
płynącej wodzie uniemożliwiało skuteczną ucieczkę na zewnątrz
wykopu. Ofiara miała 32 lata, żonę i dwoje dzieci.
Zimy w naszym kraju bywają równie kapryśne jak pogoda wiosną.
Raz jest mróz, raz odwilż, a bywa że zmienia się to w cyklu
dobowym. Ziemia w takich warunkach może zachowywać się
niestandardowo i to, co wydawało nam się w miarę spoistą
strukturą, może okazać się całkiem płynną masą. Dlatego też,
patrząc od strony bezpieczeństwa pracujących, dokładne
zabezpieczenie ścian wykopu w sezonie zimowym jest takie ważne,
choć zimno i towarzyszący zawsze robotom budowlanym pośpiech nie
idą w parze z bezpieczeństwem i dokładnością. Dlatego też o
szczęściu w nieszczęściu może mówić pewien kierownik robót,
który chciał w strefie zabudowy miejskiej bez nadmiernej straty
czasu przełożyć rury od przyłącza wodociągu, pomijając nie tylko
proces rozmrażania gruntu, ale też jego zabezpieczenia.
Wąskoprzestrzenny wykop o głębokości około 2 metrów nie stanowił
wyzwania. W odległości naturalnego klina odłamu ziemi grunt nie
był co prawda obciążony, poza może niewielką ilością urobku, ale
w pobliżu odbywał się normalny miejski ruch samochodowy, czasem
też przemknął pieszy po sporadycznie rozstawionych płytach
chodnikowych. Dlatego też nadmiernych emocji nie budził fakt, że
obudowanie wykopu nie było specjalnie szczelne, ot jedna deska
przy powierzchni, jedna pół metra niżej i jeszcze ze dwie do
dołu; wszystkie rzecz jasna należycie rozparte i zaklinowane.
Jednym słowem wykop, jakich w naszych miastach można naliczyć
setki. Z uwagi jednak na problemy techniczne przy zdjęciu
starych betonowych osłon przyłącza prace przeciągnęły się,
konieczne też było rozgrzanie okolic zaworu, jaki ukazał się
pracownikom (zaworu, którego zgodnie z dokumentacją być tam nie
powinno). W efekcie na dno wykopu pofatygował się sam kierownik
robót, a jego świta stanęła wianuszkiem wokoło czekając na
decyzję. Post factum trudno było stwierdzić, co spowodowało
osunięcie się ziemi, prawdopodobnie, jak to zazwyczaj bywa –
„niekorzystny splot okoliczności” – przejeżdżający duży samochód
wprawił i tak już obciążony kilogramami świty kierownika,
częściowo rozmiękły grunt w wibracje i stało się. Ziemia
przeleciała przez liche deskowanie łamiąc część desek i razem z
kilkoma osobami nie na tyle szybkimi by uskoczyć w bezpieczne
miejsce przywaliła pochylonego nad technicznym problemem
kierownika. Na szczęście rąk do pracy było wiele; w ciągu kilku
minut wyciągnięto wszystkich z wykopu, także nieprzytomnego
kierownika robót. Udało się przywrócić mu również przytomność,
choć jak się później okazało ostatnią rzeczą, jaką ów człowiek
pamiętał była… obrona pracy dyplomowej. Widać przerwa w dopływie
tlenu do mózgu poszkodowanego była zbyt długa, by obyło się bez
konsekwencji zdrowotnych – dobrze, że z czasem pamięć powoli
zaczęła wracać. Niestety, zbytni pośpiech to otwarte drzwi dla
nieszczęśliwego zbiegu okoliczności, zabrakło właściwego
skalkulowania ryzyka osunięcia się ziemi, a w konsekwencji
należytego zabezpieczenia wykopu przed jej osunięciem się.
Kadra inżynieryjna i sami pracownicy zapominają czasem, że
przysypania ziemią zabijają równie skutecznie co upadki z
wysokości i porażenia prądem elektrycznym. Rażącymi błędami są
tu: niezachowanie bezpiecznego pochylenia ścian, brak obudowy
ścian wykopu w sytuacji obciążania krawędzi skarpy w tak zwanej
strefie naturalnego klina odłamu gruntu, pozostawianie nawisów
na ścianach wykopu. Przysypany człowiek dusi się na skutek braku
dopływu powietrza do mózgu – jeśli nie złapie oddechu przez 4
minuty dochodzi do nieodwracalnych zmian w centralnym ośrodku
nerwowym i zaniku funkcji intelektualnych, a po kilku następnych
minutach następuje śmierć mózgowa. Człowiek przygnieciony
ciężarem ziemi dusi się – nawet mimo dopływu powietrza do ust –
osoba zasypana nie może oddychać z uwagi na zablokowanie klatki
piersiowej i przepony, przecież metr sześcienny luźnej ziemi to
„zaledwie” 1,6 tony. Taka siła potrafi zmiażdżyć inne ważne
organy wewnętrzne człowieka nawet powodując śmierć na miejscu. A
jaki to ciężar, można się przekonać w praktyce dając się zasypać
piaskiem gdzieś nad morzem. Wykopać dołek, siąść swobodnie i
pozwolić, by dzieci przysypały nas po szyję – odradzam
wykorzystanie do tej zabawy żony – samodzielne wydostanie się
człowieka z takiego dołka jest w zasadzie niewykonalne. W
wyobraźni dodajmy do tego mokry, częściowo zmarznięty grunt,
grube ubranie utrudniające ruchy i… pomyślmy o tym za każdym
razem zanim wpuścimy do wykopu ludzi, lub sami nabierzemy
ochoty, by tam wejść. Pomyślmy, czy będzie tam bezpiecznie.
Nasza dyskusja była więc typowo scholastyczną potyczką na
przykłady, bo i w lecie i zimie zagrożenia generalnie są bardzo
podobne. Wolelibyśmy jednak nie musieć wybierać między śmiercią
w zimnej zamarzniętej ziemi albo w rozgrzanym lipcowym słońcem
piasku.