Już co najmniej czwarty miesiąc, siedzę nad budżetem inwestycji pewnego inwestora zagranicznego. Po opracowaniu przez architektów, chyba już jedenastej wersji koncepcji, wydaje się, że dzieło niebawem szczęśliwie ukończę. Bo inwestor, od samego początku naszej współpracy, poszukuje rozwiązań optymalnych. Dziełem jest zespół budynków nowych, adaptowanych i przebudowywanych. Działka oczywiście nie jest z gumy, więc ma ściśle ustaloną powierzchnię i na tej powierzchni inwestor pragnie uzyskać maksymalną ilość metrów kwadratowych powierzchni użytkowej.

Trudno się inwestorowi dziwić, bo przecież każdy z tych metrów, w przyszłości, ma przynosić właścicielowi dochód. A więc im więcej metrów kwadratowych, tym wyższe dochody.

Każda z tych, do tej pory opracowanych jedenastu wersji, była przez inwestora analizowana w zakresie tempa zwrotu poniesionych nakładów, które oczywiście, będą opłacane z zaciągniętego kredytu.

Namolny inwestor zagraniczny uprzedził mnie, że dokonanie przez niego wyboru ostatecznego koncepcji nie zakończy naszej współpracy, bo jako współodpowiedzialny, będę wykonywał jeszcze niejedną analizę kosztową na kolejnych etapach projektowania i oczywiście realizacji.

– Bo jak wiadomo, – powiedział ów inwestor – oszczędności w budowaniu należy poszukiwać przez cały okres procesu inwestycyjnego i to aż do dnia odbioru końcowego. Bo najważniejsze jest – dodał – wiedzieć co się chce i ile na to chcenie trzeba będzie wydać pieniędzy!

Pomyślałem sobie, mój Boże, jakże łatwiej i szybciej współpracuje się z inwestorami krajowymi, zwłaszcza w zamówieniach publicznych.

Wprawdzie płacą marnie, ale jak powiedział pewien starozakonny mędrzec lepszy od większego jest mniejszy, ale szybki dochód.

Lepszy?

Wiadomo, że dla mnie. Ale czy dla inwestycji publicznej?, to już chyba raczej nie!

 

Współpraca z inwestorami zawiadującymi środkami publicznymi u nas przebiega zupełnie inaczej. Wygląda to mniej więcej tak:

 

Telefon!! Drrrryń, dryń. W telefonie zaaferowany głos.

– Tu znana zapewne panu, ważna instytucja publiczna. Dostaliśmy dotację na inwestycję kulturalną 50 mln zł, więc chcemy zbudować teatr.

Zapytałem

– Czy panowie, ten teatr to już dawno chcieli?, czy może, bardzo przepraszam, teraz raptem, bo wam spadły z nieba pieniądze?

I pytałem dalej:

– Czy macie panowie koncepcję teatru, jego wielkość, no a w końcu, co mnie do tego?

– No wie pan koncepcję to my mamy mieć, ale teraz musimy za dwa dni podać do centrali koszty budowy, a przecież pan podobno coś takiego obliczyć potrafi, to prześlemy faksem zlecenie.

– No dobrze – odpowiadam – ale jeśli mam liczyć szacowane koszty budowy teatru, to muszę mieć przynajmniej koncepcję architektoniczną. A ponadto proszę mi odpowiedzieć, że jak wyliczę, że pieniędzy będzie potrzeba więcej niż 50 mln zł, albo może mniej, to co wtedy? I jeszcze jedno – te 50 milionów to kwota brutto, czy netto?

– Chyba brutto, bo więcej nam przecież nie dali.

– Hmm – odpowiedziałem – najpewniej jest to brutto. To tej forsy będzie chyba na teatr zbyt mało, bo wie pan nasz Vat, to aż 22%. Proszę sobie podzielić stosownie tę kwotę. No i co? Podzielił pan i pozostało tylko czterdzieści.

– No tak, to wyjdzie nam nie teatr, a raczej taki teatrzyk.

Nie zniechęciłem tym wszystkim szanownego inwestora do dalszej rozmowy, bo natychmiast wyjaśnił:

– Proszę się wielkością dotacji nie przejmować, koncepcję architektoniczną będziemy zlecać, ale póki co, potrzebny jest, wie pan, taki wstępny kosztorys dla centrali. A jak nam architekt zaprojektuje i okaże się, że potrzeba więcej, to będziemy się starać o dodatkowe środki.

– Bo wie pan, wydaje mi się, – ciągnął dalej inwestor – że jak podzieli pan te 50 milionów przez Vat i powierzchnię, czyli, jakieś wie pan no..., niech to będzie, (tu podano mi wielkość tej powierzchni), a potem odwrotnie pomnoży, to musi z powrotem wyjść te 50 milionów. Rozumie pan?

– Rozumiem oczywiście – odpowiedziałem i jeszcze dopytałem – a pan sam sobie nie może wykonać, takiego prostego i nic nie wyjaśniającego zabiegu?

Tu padła odpowiedź:

– No wie pan, raczej nie, bo przecież koszty inwestycyjne powinien obliczać fachowiec.

 

No i proszę bardzo, a tymczasem, na każdym zebraniu naszego Stowarzyszenia Kosztorysantów Budowlanych, zebrani nieustająco apelują o podnoszenie rangi zawodu kosztorysanta. A ja przekornie zapytam, czy opisana sytuacja wystarczająco nie zaświadcza, o nadzwyczajnej potędze rangi naszego zawodu?

Powyższą historyjkę oczywiście zmyśliłem i doprowadziłem do postaci groteskowej, ale na podstawie niewiele się różniących, życiowych doświadczeń. A czy Szanowni Koledzy nie napotkali na swej zawodowej drodze podobnych propozycji?

 

Od kilku lat obserwujemy burzliwy rozwój pomysłów na budowę inwestycji o charakterze kulturalnym, no bo to Unia dopłaca. Wystarczy zajrzeć do internetu, a tam znajdziemy opery w Krakowie i Białymstoku, Polskie Centrum Kultury Filmowej w Nowym Mieście nad Pilicą, Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, Europejskie Centrum Solidarności w Gdańsku, Muzeum Marszałka w Sulejówku, Salę Koncertową we Wrocławiu, Muzeum Historii Polski w Warszawie, Międzynarodowe Centrum Kultury w Kielcach, nie wspominając o Muzeum Ziem Zachodnich we Wrocławiu i jeszcze kilkuset innych, na które zabrakło mi miejsca.

Ach, jak to miło żyć w bogatym, spragnionym kultury kraju, w którym niestety brak setek tysięcy mieszkań, a nauczyciele, lekarze i pielęgniarki ledwo zipią!

Tymczasem dobrze byłoby pomyśleć, tam bardzo wysoko, nad sposobem przydziału środków publicznych na inwestycje kulturalne i inne, ot choćby takim: chcesz inwestorze publiczny pieniędzy na operę, to przygotuj z własnych samorządowych środków solidnie opracowaną koncepcję z rzetelnym zestawieniem wydatków na ten cel, a my w centrali zastanowimy się i może wam te środki przydzielimy. I pomyślimy, którą z sześciu oper w kraju najpierw zaczniemy budować, bo rozumie pan, panie inwestorze publiczny, przydałyby się mieszkania socjalne!

Genialny sposób, nieprawdaż? Niestety nie ja go wymyśliłem, a dowiedziałem się o takim dziwnym sposobie planowania inwestycji wszelakich, od kapitalistów, z którymi się spotykam, co jakiś czas, od ok. 18 lat.

Ale pomimo wszystko miło się żyje w spragnionym kultury społeczeństwie, chociaż telewizji, gdyby nie artyści, poprzebierani za polityków, nie dałoby się oglądać!

Jednak z podanej wyżej, listy inwestycji kulturalnych wynika dowodnie, że najbardziej jesteśmy spragnieni nowych oper, sal koncertowych i muzeów.

Tymczasem w sklepach z płytami nie sposób kupić nagrań znakomitego, przedwojennego basa Adama Didura, zwanego w Ameryce polskim Szaliapinem, a w muzeach pustki.

Natomiast w sklepach, na kilometrowych półkach z płytami od początku do końca, króluje nieustająco Doda. Taka Elektroda!