Nie tak dawno narzekałem na kłopotliwe zlecenia przychodzące z dalekich miast. Widać, że staje się to standardem, bowiem widzę, że mojej Łodzi nie jestem specjalnie potrzebny. Może należy powściągnąć język? Może zbyt wiele łódzkich doświadczeń opisuję!?
A guzik! Mam swoje lata, niezłą emeryturę, no i coraz częściej poza-łódzkie zlecenia, więc mogę sobie folgować. A ponieważ z braku inwencji zawsze żeruję na doświadczeniach życiowych, więc nie mogę się powstrzymać od opisywania także doświadczeń ze zleceń poza-łódzkich. Ponieważ redakcje oczekują mojej pisaniny, więc muszę pisać. A o czym ma pisać osobnik pozbawiony przez naturę inwencji? Myślę więc sobie, że jak już się wszyscy na mnie obrażą, to może wreszcie od kosztorysowania odpocznę.

Uprzedzony telefonicznie, że projekt do kosztorysowania nadejdzie, po kilku dniach doczekałem się. Do mojej pracowni zapukała poczta ekspresowa i wręczyła mi paczkę z projektem budowlanym, pewnej ważnej i oczywiście publicznej inwestycji. Wcześniej, drogą telefoniczną, otrzymałem od projektanta informację, która mnie nie zdziwiła, bo okazała się standardową:

„Bo wie pan, tam będzie napisane projekt wykonawczy, a to, rozumie pan, będzie projekt tak naprawdę budowlany, bo wykonawczy właśnie sporządzamy. No i wie pan - ten termin. Bo w terminie to wszystkich rysunków pan od nas nie dostanie, ale wierzymy w pańskie doświadczenie. Powinien pan sobie poradzić.”

Przejrzałem nadesłany projekt, który jak na budowlany okazał się wykonany (jak na współczesne standardy jakościowe) zupełnie dobrze. Oczywiście w paczce nie było zestawień okien, drzwi, bram garażowych, świetlików dachowych, klap dymowych i czego tam jeszcze. Nie było także rysunków konstrukcyjnych, które jak się okazało opracowuje pracownia łódzka.
Ponadto okazało się, że zaprojektowano dużą ilość elementów prefabrykowanych – jak nietypowe słupy i belki oraz dawniej typowe (a dziś nie wiadomo dlaczego także nietypowe) dźwigary strunobetonowe i płyty stropowe. Będzie kłopot pomyślałem sobie, bo żadna z firm nie notuje i nie publikuje cen tych elementów.
Dobrze, dobrze wiem, proszę Szanownych, tych co wiedzą dlaczego tak jest, bo ja też to wiem, ale pomimo to nie wierzę, że nie można zanotować i opublikować danych z wykonanej, np. w poprzednim kwartale sprzedaży podobnych elementów. Na szczęście projektant konstrukcji, nie w ciemię bity, podzlecił zaprojektowanie i narysowanie tych elementów koledze z zakładu prefabrykacji, który te elementy najpewniej dostarczy. Tak to rynek rozprawia się z hipokryzją płynącą z art. 29 ustawy Prawo zamówień publicznych.
Oczywiście, podobnie jak konstrukcja budynku, tak i specyfikacja techniczna wykonania i odbioru robót, tworzą się jednocześnie, więc czas ich wytworzenia sprzęgnie się z terminem zakończenia projektu i oczywiście kosztorysów. Przyjdzie więc spędzić noc na wpisywaniu numeracji tej specyfikacji do kosztorysów. Nie będę jej czytał (bo nie lubię się denerwować) mając pewność, że jej opisy nie zawsze będą zgodne z tymi, które umieściłem w kosztorysie.
W opisanej sytuacji, moje kosztorysy będą pełne owoców mego „głębokiego doświadczenia”. Czy najświeższych? Raczej nie, bo jam ci też nie najświeższy, więc doświadczenia takież!

 

 

Wszystko to, co w skrócie wyżej opisałem, stało się standardem, bo chyba nie tylko ja tak źle czynię! Często się zastanawiam dlaczego tak jest? Dlaczego zamiast poprawności, a zwłaszcza potrzeby zaprojektowania obiektów racjonalnie, po dokonaniu wyborów optymalnych, rezygnujemy z tego wszystkiego i wytwarzamy buble.
Myślałem, myślałem i wymyśliłem, a więc hurrrra - eureka!

Zastanówmy się jak się rodzi decyzja inwestycyjna?
W kraju mamy wielu specjalistów, mamy także polityków centralnych i samorządowych.
Polityk? Któż to taki?
Ano jest to osobnik, który pomimo ogromnego przeświadczenia o swej wartości, niewiele potrafi, a zwłaszcza użycia wydumanej swej wartości, w prywatnym życiu gospodarczym.
Pozostała więc takiemu osobnikowi polityka. Ci osobnicy są jednak obdarzeni przez naturę pewnymi umiejętnościami, wśród których prym wiedzie skłonność do demagogii.
Pewien znany polityk w chwili szczerości wyraził tę skłonność słowami: „ciemny lud wszystko kupi”.
Politycy informują nas, że jesteśmy przez nich ogromnie szanowani, a my, niestety będący w mniejszości, dobrze wiemy, że mają nas w nosie. Natomiast Oni (niestety ciągle jeszcze z dużej litery) - politycy wiedzą jeszcze lepiej, że ta większość (ciemna jak noc afrykańska i czuła na obiecanki) to elektorat przesądzający o wyniku wyborów!
I taki to osobnik, wybrany przez ciemną większość, podejmuje jako pierwszy decyzję inwestycyjną, a potem reszta już leci sama.
Bo wystraszony i podległy politykowi urzędnik przyjmuje oczywiście bezkrytycznie polecenie do wykonania wraz z wydumanym przez polityka terminem realizacji i nieszczęście gotowe. Projektanci oczywiście przyjmują takie zlecenia, bo przecież muszą się jakoś utrzymać na rynku. W konsekwencji mamy projekty niedopracowane, a kosztorysy przewartościowane, co zubaża niepotrzebnie i ogromnie budżet państwa.
Jaki jest sposób, jakie wyjście z tego zaklętego kręgu?

Sposoby są dwa.
Pierwszy najlepszy, bo najskuteczniejszy – czyli planowy odstrzał polityków, oczywiście dewizowy, co może solidnie napełnić budżet.
Drugi - trudniejszy, bo polegający na ograniczeniu inwestycji publicznych do niezbędnego minimum poprzez prywatyzację wszystkiego co się tylko da.
Twierdzę, że ten drugi sposób zaskutkuje poważnym ograniczeniem wpływu polityków na procesy inwestycyjne.
Bo podobno w USA, nawet bombę wodorową wymyśliła firma prywatna!
Ponieważ nie liczę, że politycy zgodzą się na sposób pierwszy, pozostaje ten drugi. Tyle, że ograniczyłbym dopływ do świata polityki tak centralnej, jak i samorządowej, do osób które w życiu gospodarczym miały już jakieś osiągnięcia.


Zmarł prof. Leszek Kołakowski. Nazajutrz w internecie, oprócz tekstów wyrażających żal z tego co się stało, ukazały się także opinie przeróżnych osobników odsądzające Go od czci i wiary. Bo tak zwani „osobnicy” lubią wydawać i wydają wyłącznie opinie! Jakie? Złe, jak najgorsze oczywiście! Najczęściej o tych, którzy myślą inaczej niż oni, a najgorsze o tych, którzy po prostu i najzwyczajniej myślą.
Można ich opisać skrótem, który niebawem i niestety zacznie uchodzić za oszczerstwo - „Polak - patriota i oczywiście katolik”.
Nie wytrzymałem, i skomentowałem te teksty tak:

„A najważniejsze jest to, że Profesor litował się nad głupkami,
którzy się już na łamach internetu objawili
i na pewno jeszcze wielu im podobnych się objawi.
On rozumiał także głupków i głupkom wybaczał,
bo dobrze wiedział, czym byłby świat bez głupków!!
Sami mądrzy - zgroza!”

A co najbardziej mnie, zwłaszcza w Jego odpowiedziach na zadawane pytania, ujmowało – to udzielana najprostsza z odpowiedzi, do której są zdolni ludzie naprawdę wielcy i genialni: NIE WIEM!
A jak z niniejszego tekstu wynika, napisałem że „coś tam, coś tam jednak wiem”?! A więc wymądrzyłem się, czyli automatycznie, zapisałem się do inkryminowanej wyżej większości!
Psia kość, po co mi to było?