Uff, jak gorąco, żar leje się z nieba i mimo klimatyzacji w firmie i samochodzie człowiek czuje się niemalże ugotowany, jak to przysłowiowe jajko na twardo. Nie ma jednak co narzekać, gdy pomyśli się o drogowcach, czy innych „skaczących” po rusztowaniach na „świeżym” powietrzu. Oni dopiero mogą coś konkretnego powiedzieć na temat upału, z drugiej zaś strony z pewnością nie mają czasu na takie rozważania, gdyż pracę i tak trzeba wykonać. Cóż, a wszystkim – niezależnie od rodzaju wykonywanej pracy - pozostaje jedynie wieczorny chłodny prysznic, czy wyskok za miasto nad jezioro. A ponieważ podróże kształcą… Będąc któregoś weekendu nad jeziorem, miałem okazję pooglądać (poczytać) co nieco napisów na koszulkach wśród przewijającej się młodzieży i starszych. Poza tradycyjnymi od wielu lat opatrzonymi napisami o seksie, alkoholu i ogólnym „stosunku” do życia, w pamięci utkwił mi szczególnie jeden napis; może Państwu znany, choć, jak wydaje mi się, nieco zmodyfikowany. Napis – co by lepiej brzmiało, a i podkreślało, że Polak języki zna – po angielsku. Ja przytoczę jego treść w ojczystym języku – „Nikt nie jest doskonały, jestem Nikt”. Deklaracja na pokaz, żart, a może szczera prawda? A czy i każdy z nas – pewnie i w przenośni - nie powinien takiej koszulki nosić na co dzień? Jedni pewnie oburzą się, inni przyklasną. Bowiem, jak pokazuje doświadczenie, z tą doskonałością w wielu przypadkach sami jesteśmy na bakier, a winy doszukujemy się przeważnie u innych. A jaka jest prawda? Jak zwykle należy jej szukać gdzieś pośrodku.

I tutaj zastanówmy się jak przełożyć ową „perfekcyjność” na budowlaną działkę? Otóż, jak sądzę, właśnie ona w szczególności jest narażona na wszelkiego typu niedoróbki. Wielu uczestników procesu budowlanego, często sprzeczne interesy, oto najprostsza odpowiedź dlaczego z wydawałoby się banalnych sytuacji tworzone są problemy niemalże nie do rozstrzygnięcia i przejścia.

I od czego, a raczej „kogo” tu zacząć? Na dobry początek przyjrzyjmy się pracy inwestora. To przecież od niego zaczyna kręcić się budowlana karuzela. Inwestor – osoba, która chce mieć inwestycję wykonaną szybko, dobrze, tanio. Osoba, która z racji tej, że posiada to bez czego nie ma inwestycji – czyli niezbędne środki finansowe - czyni z siebie bardzo często instytucję wszechwiedzącą i nieomylną. Na szczęście inwestorów takich coraz mniej – zwłaszcza gdy od któregoś z rzędu wykonawcy czy projektanta usłyszą – a rób sobie panie sam…. Muszą w tym momencie zweryfikować swoje podejście do tematu i podjąć odpowiednią współpracę z projektantami, wykonawcami. Doskonale zdajemy sobie sprawę (choć, jak pokazuje życie jednak nie zawsze), że pierwszy etap – wizja i projekt są najważniejsze. One decydują o kształcie końcowym inwestycji. Stąd tak bardzo ważne są wspólne ustalenia na linii inwestor – projektant. Jak one wyglądają? Bardzo różnie. Jedni szybciej, inni wolniej „łapią” wspólny język i nadają na zbieżnych falach. Czasem wizje inwestora i architekta niejako „rozjeżdżają się” i potrzeba wielu spotkań, poprawek, przeprojektowań, by osiągnąć consensus. I mimo że bardzo często są to spotkania męczące i trudne, nie należy zapominać o celu końcowym, któremu służą.
A projektanci? Cóż, to też grupa poddawana ciągłej krytyce i to zarówno na etapie przedwykonawczym, w trakcie realizacji, jak i po zakończeniu robót. Dlaczego tak się dzieje? Można by rzec, że największym wrogiem (i to nie tylko projektantów) jest ustawiczny brak czasu. W pogoni za nowymi zleceniami podchodzi się lekceważąco do tych, które należy już realizować. Prowadzi się równolegle kilka projektów, co też sprzyja nieuważności, a w konsekwencji możliwości popełnienia większej liczby błędów. A ponieważ inwestor naciska, więc nie zawsze dokumentacja przekazywana dalej jest kompletna i poprawna.
Pierwszej weryfikacji merytorycznej i cenowej dokonują kosztorysanci. Tu też podejście może być profesjonalne lub „profesjonalne”. Szybkie wychwycenie ewentualnych błędów i braków w projekcie pozwoli na ich poprawienie i uzupełnienie. Jednak znów okazuje się, że na każdym etapie możemy trafić na najsłabsze ogniwo, bo przecież i kosztorysanci popełniają błędy. Niepoprawnie policzone przedmiary, przyjęcie nieodpowiednich normatywów, gubienie pozycji lub ich nadmiar (niezgodne z technologią robót) to najczęściej popełniane grzechy. O ich popełnianiu również decyduje brak czasu i nadmiar robót, a przede wszystkim brak odpowiedniego doświadczenia – tylko jak go nabrać? Doświadczeni kosztorysanci doskonale wiedzą, że każdą wycenę można „napompować”, ale również można postąpić i tak, by wartość kosztorysowa była zaniżona. Dostępność materiałów na rynku jest bardzo duża, ceny mocno zróżnicowane, stąd tak duże znaczenie ma czy do kalkulacji przyjmiemy materiały z górnej, czy z dolnej półki. Z drugiej zaś strony nie powinien nikogo dziwić fakt, że biorąc te tańsze, możemy sporo stracić na jakości, estetyce.
Na koniec przejdźmy do wykonawców. O nich też można by długo pisać. Znalezienie zaufanej ekipy, która rzetelnie podchodzi do powierzonego dzieła nie jest sprawą prostą. Dlatego inwestorzy bardzo często korzystają z usług tych samych firm sprawdzonych już w boju lub takich, o których słyszeli dużo dobrego i wiedzą, że nie nawalą, czyli po prostu najczęściej korzysta się z usług wykonawców z polecenia. A czego niedobrego można spodziewać się po wykonawcach? Do najczęstszych przewinień należy stosowanie innych materiałów niż w projekcie (tańszych, nie zawsze o dobrych parametrach), pośpiech związany z terminami, a tym samym niezachowanie reżimu technologicznego. Tak więc kierownicy budów mają sporo pracy, by dopiąć poprawnie inwestycję.

Jak wynika z powyższego – największym wrogiem każdego przedsięwzięcia jest czas. Czas, którego brakuje, który jest marnotrawiony, a później nie do odzyskania. Każdy marzy o tym, by mieć go jak najwięcej, by sprzyjał nam... A jednak czas nieubłaganie płynie i kolejne chwile, dni, tygodnie uciekają nam między palcami. A wraz z nim coraz więcej rzeczy, które jeszcze powinniśmy zrobić, dokończyć, poprawić… Czas jest więc tym, co niesie wielką nadzieję, ale i jest solidną przestrogą. Powinniśmy więc szanować go wspólnie.

I wreszcie, nie można zapomnieć o końcowych użytkownikach inwestycji – o mieszkańcach domów, bloków, robiących zakupy w centrach handlowych, czy korzystających z innych obiektów użyteczności publicznej lub chodników i dróg. Ci, którym powinno służyć budowlane dzieło, niestety nie podchodzą do niego z szacunkiem, lekceważąc to, iż w wielu przypadkach zostało ono wykonane z wielkim wysiłkiem, często przy niedospanych nocach. Nie zastanowi się jeden z drugim, że inwestycja oddana do użytku ma działać wiele lat i służyć nie tylko jednej lecz wielu osobom. Nie rozumiem dlaczego tyle społecznego przyzwolenia dla aktów wandalizmu, niepoprawnego użytkowania. Pokutuje wciąż zasada – nie moje, to nie zależy mi, mogę zniszczyć, niech sobie ktoś później naprawia. Ileż razy widzimy awantury o to, co zostało zdewastowane – dlaczego jeszcze tego nie naprawiono?, a potem wielkie zdziwienie i pretensje o koszty.
Szacunek i odpowiednie podejście do wytworzonych obiektów powinny obowiązywać wszystkich – cóż, wciąż łatwiej coś zniszczyć niż porządnie zrobić.