Poniższy artykuł opracowano w oparciu o stan prawny obowiązujący w momencie powstania tego artykułu.
Redakcja nie gwarantuje aktualności tekstu w okresie późniejszym, jak również nie ponosi odpowiedzialności za ew. stosowanie się do zawartych w nim zaleceń.
Ryzę papieru zabazgrałem pisząc o naszym polskim „kryterium najniższej ceny”. W tym tekście, darowując sobie ten mój ulubiony temat, przypominam znane, ale chyba i niestety nie wszystkim, rozporządzenie Rady Ministrów w sprawie finansowania inwestycji z budżetu państwa. Ten ważny akt normatywny informuje nas, jakie to koszty składają się na inwestycję realizowaną ze środków publicznych. A jest to zbiór siedmiu grup wydatków, wśród których pozwolę sobie określić – „samo czyste budowanie” zgromadzono w punktach 2,3,4 i 5. Natomiast inne, również poważne wydatki w punktach 1,6 i 7. Ponieważ mój tekst nie ma ambicji wykładu, a jest tylko skromnym felietonem, dlatego nie cytuję dosłownie i dokładnie brzmienia rzeczonego aktu normatywnego. Zainteresowani tematem najpewniej go odnajdą, tym bardziej, że Athena, swoim dobrym zwyczajem, na końcu każdego tekstu, serwuje zawsze adresy internetowe ważnych aktów normatywnych[1]. Ponadto poruszę także losy takich inwestycji, które (po ich wybudowaniu) ciążą na budżetach gmin, często wręcz uniemożliwiając realizacje innych ważnych poczynań lokalnych. Tu przypominam mój drugi tekst, na niniejszej płytce zamieszczony wyżej, czy może niżej, o operze białostockiej. A dokładniej rzecz wyjaśniając – o zapale do rozwoju, poprzez budowanie kosztownych obiektów z obszaru kultury, powodowanym miłością do kultury, sztuki i wyborców. Na pociechę mieszkańców tego pięknego miasta wyjaśniam, że podobne problemy występują i u innych, z moją kochaną Łodzią włącznie! I dodaję, że w miłości najbardziej szalonej, dobrze jest na chwilę opamiętać się i trochę pomyśleć! Chociażby z powodów, które podaję niżej.
Inwestycje oraz inne wydatki publiczne można z grubsza podzielić na trzy rodzaje:
Rozpatrując inwestycje publiczne polegające na budowaniu, należy moim zdaniem przeanalizować i ustalić dwie grupy kosztów, które wystąpią po zakończeniu robót budowlanych:
Tu proszę łaskawie zauważyć, że zapisując treść pkt.2, nie
siliłem się na katalogowanie analiz ekonomicznych, biznesplanów
itp., chyba zasadnie uważając, że wszystkie te uczone sposoby
zostały poczęte przez ten właśnie zdrowy rozsadek. Dlatego problem
poruszony w pkt.2 jako bardzo istotny omawiam wcześniej.
Zdrowy rozsądek, a cóż to takiego?
Jest to przymiot, dany niestety tylko niektórym z nas przez naturę,
a dzięki któremu, niespecjalnie wykształceni, dziewiętnastowieczni
kapitaliści zdobyli fortuny. Kapitaliści dysponowali jeszcze
wspaniałym prawem do ryzyka i wynikającym z tego prawem do
bankructwa! Ale o tym za chwilę.
Dziś, dzięki nauce, zdobyliśmy możliwość wspomagania zdrowego
rozsądku czy talentu wymyślonymi przez uczonych ekonomistów
sposobami. Wystarczy z nich tylko skorzystać!
Że co? Że ekonomia jest zawsze opatrzona przymiotnikiem –
polityczna, a polityka nie często kieruje się zdrowym rozsądkiem?
Przed laty, rozmawiając z pewną panią profesor, uczącą tego
przedmiotu zadałem pytanie:
- Czy pani zdaniem, umiejętność robienia dobrych interesów jest talentem podobnie jak uzdolnienia do malarstwa, czy muzyki? Bo – pytałem dalej – spotkałem w życiu wielu nie kształconych ekonomicznie, którzy odnieśli ogromne sukcesy gospodarcze. I odwrotnie! – dodałem złośliwie.
- Coś w tym jest – odpowiedziała pani profesor bezczelnemu rozmówcy. – Ale chyba pan nie zaprzeczy, że takiemu uzdolnionemu nauka ekonomi nie przeszkadza – dodała z przekąsem!
Stąd wniosek - na realizatorów poszukujmy uzdolnionych i
wykształconych. No dobrze, ale takim przesadnie zdolnym często
przeszkadza CBA. No i dzięki temu decyzje podejmują niezdolni, a
efekty są, jakie są!
To do diabła starego, co nam w rozsądnym działaniu w inwestycjach
publicznych przeszkadza?
Odpowiedź jest prościutka – brak uprawnień do ponoszenia ryzyka, z
którego, żeby w naszych warunkach było śmieszniej, uczyniono
specjalność naukową?!
Badamy naukowo coś, co jest zabronione? Inaczej rzecz ujmując –
czyżby ryzyko było problemem kryminalnym?
Tu zapytam, czy ryzyko polegające na wybudowaniu czegoś, co będzie
ciążyło społeczności lokalnej, co uniemożliwi realizację obiektów
infrastrukturalnych i remonty tego co już jest, ograniczy dotację na
naukę, szkolnictwo, podroży komunikację lokalną - to tylko
lekkomyślność, czy może, nie daj Boże ryzyko, to postępek krymi….?
Boję się zakończyć to zdanie!
A opamiętaj się autorze, co ci do łba wpadło, przecież to tylko
polityka!
Powstaje więc kolejny problem. Mamy chyba dwa rodzaje ryzyk –
ekonomiczne i polityczne.
Ekonomiczne może prowadzić do bankructwa, ale tylko prywatnego
przedsiębiorcę!
Bo czy miasto, a nawet państwo mogą zbankrutować? Chyba nie,
przykład USA tego dowodzi. A miasto? Detroit podobno bankrutuje, ale
czas pokaże czy tak do końca. Po prostu mieszkańcom miasta, które
znalazło się na skraju bankructwa, żyje się, he, he, troszeczkę
gorzej i basta.
Ale na szczęście mamy drukarnie pieniędzy?
A ryzyko polityczne? Jest to moim zdaniem najłagodniejsza postać
ryzyka, skutkująca tylko krótkotrwałym ustąpieniem jakiegoś polityka
czy partii. Ale taki przegrywający polityk zawsze może wrzeszczeć,
co robicie wy wstrętni postkomuniści, ja wam wybudowałem muzeum
sybiraków, a wam się zachciało jakiejś tam kanalizacji?!! Mark Twain
kiedyś napisał: „Obywatelom Blatherville'u zachciało się -
bruków!!! Przydałoby się im raczej więzienie albo dom starców”!
Wyjaśniam, że chodziło mu, w odróżnieniu od potrzebnych bruków, o
instytucje nie przesadnie luksusowe, a uwzględniające zdaniem
pisarza faktyczne ich potrzeby wynikające z jego oceny zamiłowań i
statusu mieszkańców tego miasta. Nasi politycy oceniają nas lepiej
niż kiedyś Mark Twain głosząc: mieszkańcom zachciało się remontów
domów, nowych autobusów, czy kanalizacji, a ja was wyżej cenię i
daję wam operę i muzeum!
A czy taki przegrany polityk ma szanse powrotu na wymarzone
stanowisko? Oczywiście ma taką szansę, ale dopiero po czterech
latach, jak jego następca zbuduje aquapark zamiast wymarzonej przez
mieszkańców kanalizacji!
Ale nagadałem się, więc pora powrócić do poruszonego wyżej problemu
lp.1, czyli wyposażenia obiektów, a więc grupy 6 zgodnie z rzeczonym
na wstępie rozporządzeniu RM!
Prowadząc firmę kosztorysową wielokrotnie zestawiałem koszty
inwestycji tak w dawnych ZZK, jak i współczesnych WKI. Wcześniej, w
okresie słusznie minionym, uwzględnialiśmy koszty nie tylko
wyposażenia projektowanych obiektów w maszyny, urządzenia, meble czy
firanki w biurach, ale również tak zwane PIERWSZE WYPOSAŻENIE
jak papier, pióra, ołówki czy używany wtedy niekiedy jeszcze
atrament. A więc we wszystko, co startującemu do życia nowemu
obiektowi jest potrzebne.
W latach dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia, już w III
Rzeczpospolitej, startując z architektem w konkursie o projekt
filharmonii zadałem mu pytanie:
- Jakie fortepiany: Steinwaya, Bechsteina czy Fazioli i ile ich
umieścimy w grupie 6 WKI?
Ten wrzasnął – czy pan oszalał? Chce pan przegrać konkurs.
Umieszczamy tylko fotele na widowni i to nie za drogie.
To i tak dużo, o czym wielokrotnie pisałem, bowiem spotkałem
dokumentację, weryfikując rozliczenie zakończonej przebudowy kina, w
którym zabrakło aparatury projekcyjnej i krzeseł dla publiczności.
Zaproszony na posiedzenie rady gminy z trudem obroniłem przed
prokuraturą realizatorów tej inwestycji, skutecznie tłumacząc
radnym, że te braki, to taki polski standard.
Bo gdyby koszty tego wyposażenia inwestor przewidział, wyjaśniałem
radnym, to być może inwestycja nigdy nie uzyskałaby środków na
realizację. Tym bardziej, że wcześniej niż projekt i WKI, te środki
zostały wyliczone i ograniczone przez centralnego dobroczyńcę!
I inny przykład – prywatny inwestor projektowanego hotelu zażądał
obliczenia kosztów pełnego wyposażenia, począwszy od urządzenia
kuchni restauracyjnej, a skończywszy na butelce półlitrowej z czymś
smacznym i kosztownym w użyciu (dla gościa hotelowego) w lodówce w
każdym z pokoi hotelowych. No tak, ale to był inwestor prywatny,
dobrze wiedzący na co mu przyjdzie wydać pieniądze.
Co powoduje, że w inwestycjach publicznych ustalamy takie niepełne
koszty? Czy może jest to wina architektów? Wydaje mi się, że nie, a
wyłącznie inwestorów publicznych dysponujących z góry i to nie
wiadomo jak ograniczonymi budżetami, zmuszonych do realizacji
pomysłów polityków - za wszelką cenę.
Czyżby za cenę kłopotów z jakimi się spotkają po zakończeniu procesu
budowlanego?
A może trzeba zaryzykować opinię, że to wina nie inwestorów, a
niekompetentnych i zapatrzonych w swoje kariery polityków!? Kariery
za wszelką cenę!! A potem sumę kosztów tych karier odnajdujemy w
deficytach budżetowych.
Reasumując, twierdzę na podstawie moich wieloletnich doświadczeń, że
grupa 6, czyli koszty wyposażenia, jest permanentnie pomijana w
naszych inwestycjach publicznych.
Czy tak być powinno?
Jeżeli wygłosiłem niesłuszną opinię, to może Szanowni Czytelnicy
będący inwestorami publicznymi ją sprostują! Proszę o to! Na
szczęście są dobre zwiastuny takich czytelniczych ocen. Bo już
wpłynął list zniesmaczonego czytelnika, że byle jakie teksty tego
autora Athena publikuje. Cóż mogę na to poradzić – raz mi się udaje
trochę lepiej, drugi raz byle jak. Oczywiście skrytykowanego tekstu,
po ponownym przeczytaniu, niestety nie zaliczam do udanych!
Tak to najczęściej w życiu bywa!
[1] Rozporządzenie Rady Ministrów z dnia 2 grudnia 2010 r. w sprawie szczegółowego sposobu i trybu finansowania inwestycji z budżetu państwa (Dz.U. nr 238, poz.1579)